piątek, 13 listopada 2009

Wylot z Warszawy i przylot do Bangkoku

11.11.2009
Poranek był zaskakujaco spokojny. Takie wyjazdy przewaznie powoduja napiecia przedwyjazdowe, ale tym razem chyba nie było na to czasu. Jeszcze wczoraj kazde z nas siedzialo do pozna w nocy w pracyi ogarnialo wszystko to, co mialo sie dziac podczas tych dni, kiedy będziemy dobre kilka tysiecy kilometrowod domu. Czesciowo spakowane bagaze spaly z nami na podlodze w duzym pokoju a poszczegolne rzeczy krzyczaly wrecz "weź mnie, weź mnie". Zdecydowalismy jednak, ze nasze bagaze nie będą ciezsze niż 10 kilo ( co nam sie nie udalo, bo mój wazy 12 a Beti 10,5 ) ale i tak jest to sukces. Podrozowanie tylko we dwojke ma swoje ograniczenia, wiec minimalizacja ciezaru na plecach jest pierwszym elementem dobrego przygotowania do wyprawy. Tym razem nie będzie nikogo, kto moglby zostac z bagazami, podczas gdy reszta idzie na rekonesans miasta. Jestesmy zdani tylko na siebie, ale wiedzac o tym, można sie do tego odpowiednio przygotowac. Nasze plecaki były gotowe dzis rano i cale usmiechniete czekaly na Kefa i Mery, którzy przyjechali wraz z Gabra, aby nas gremialnie odwiezc na lotnisko. Moja siostra jeszcze przed wszystkim sfotografowala szczesliwie zakwalifikowane do wziecia udzialu w podrozy ubrania ( dziwilia sie, jak można wziac tak malo rzeczy na 3 tygodnie - jej niewypowiedziana obawa zdawala sie komunikowac ' z taka iloscia ciuchow albo będziesz sam robil przepierke albo regularnie będziesz smierdzial' ) i udalismy sie do portu lotniczego noszacego imie naszego wielkiego kompozytora, do którego prawo także uzurpuja sobie potomkowie Napoleona. Może wlasnie dlatego Air France lata, w odroznieniu od innych waznych linii lotniczych, z osobnego terminala nr.1
Teksnota za wypoczynkiem jest tak duza, ze z wielkimi bananami na twarzach wsiedlismy do samolotu z destynacja AMSTERDAM i ladujac mentalne baterie mysla o wakacjach jakie przed nami oddajemy sie myslom o wszystkim tym, co nas spotka przez najblizsze 3 tygodnie.

W Amsterdamie spedzilismy kilka dosc wolno przemijajacych godzin, ale godziny czekania na polaczenie w drodze na wakacje sa jakby troche krotsze, niż w przypadku kiedy siedzi sie na lotnisku w drodze powrotnej, a perspektywa rysuje sie ksztaltami budynku biurowego, do którego nastepnego dnia trzeba isc do pracy. Czytanie ksiazek i przewodnikow w polaczeniu z doprezycowaniemco będziemy robic przez pierwsze dni pozwolilo w miare efektywnie spedzic czas pomiedzy lotami i około 20:15 ujrzelismy wielkiego Boeinga z niebieskimi inskrypcjami na obudowie, co w polaczeniu z tabliczka BANGKOK przed wejsciemdo bramki swiadczylo niezbicie o fakcie, ze dobrze trafilismy. Lot KLM do stolicy Tajlandi miał sie stac zaraz naszym udzialem.
Zaladowanie samolotu nie roznilo sie niczym od tego, do czego przywyka każdy podroznik lecacy na dluzsza trase, podano napoje i poduszki z kocykami, wlaczono klimatyzacje, od ktorej momentalnie dostaje sie kataru, zaczynaja powoli wysychac oczy i traci sie glos. A ja myslalem, ze problemy z klimatyzacja w tym roku sie już skonczyly...
Lot odbyl sie wlasciwie bez przeszkod, oprocz efektu syrenu pokladowej, ktorej dzialanie zdecydowalo nam sie zaprezentowac około 1,5 roczne dziecko siedzace 4 rzedy przed nami. Oczywiście każdy kocha dziecim każdy jest wyrozumialy i każdy wie, ze podroz z dzieckiem to nie latwe zadanie, ale kiedy czlowiek probuje znalezc odpowiednia pozycje na niewygodnym siedzeniu samolotowym, kiedy oparcie pije w ramie a glowa opada na ramie zdziwionego pasazera obok wszelkie bodzce dodatkowo przeszkadzajace w oddaniu sie Morfeuszowi, szczególnie jeżeli trwaja kilka godzin i maja powyzej 100 dB, sa nieznosne i doprowadzaja do rozpaczy. Dziecko, którego pochodzenie oceniamy na miedzy Korea Poludniowa a Wyspami Kurylskimi wlaczylo jamochlon około godziny 22:00. Może było glodne, w koncu to pora kolacji. Antidotum na jego krzyki było zalozenie sluchawek rozdanych przed kolacja i ustawienie glosnosci na 10. To ustawienie jest po to, żeby szum silnikow nie przeszkadzal w ogladaniu filmu lub sluchaniu muzyki. Konstruktorzy nie przewidzieli jednak krzyczacego dziecka, wiec co jakis czas przez puszczane na kanale 10 "Old Country Songs" przebijalo sie cos, co w transkrypcji musialoby być zapisane jako " aaaaaaaoooooeeeeeeee", tylko znacznie dluzsze i na wyzszych rejestrach. Noc zapowiadala sie zachecajaco. Uznalismy, ze dobrym srodkiem znieczulajacym będzie butelczynka bialego wytrawnego i rzeczywiscie zadzialala natychmiastowo. Po zjedzeniu i napiciu zaczelismy sie obsuwac w krag nieswiadomosci i już zaraz byliśmy jak dwa suselki, ktore zawijaja noski w ogonki, żeby im zbytnio nie zmarzly podczas blogiego wypoczynku. Malenki Azjata jednak za nic miał te sielankowosc sytuacji i wlaczyl efekty dzwiekowe o takiej czestotliwosci, ze poderwalby na rowne nogi pulk wojska po ciezkich, kilkudniowych manewrach. Do standardowego wrzasku dziecko dolaczylo efekty, ktore przypominaly polaczenie szlochu z przerwa na wymioty. Nie wiem, czy zaszkodzilo mu jedzenie, czy plakalo już tak dlugo, ze organizm zaczal reagowac wlasnie w ten sposób. Jakby nie patrzec dosc skutecznie nie dawalo to spac pasazerom w obrebie kilku rzedow. Problem polegal na tym, ze nikt nie bardzo miał pomysl jak zakonczyc sytuacje. Ewkuacja samolotu nie wchodzila w gre ( osiagnelismy już wysokosc przelotowa i byliśmy nad Rosja ) zatkanie dziecka byloby niehumanitarne, rodzice wygladali na zatroskanych. W szachowej nomenklaturzeto sie nazywa pat. A wlasciwie to był szach mat, bo pat to sytuacja, gdzie nikt nie wygrywa, a tu gowniarz najwyrazniej miał nad wszystkimi przewage i nie miał zamiaru dac za wygrana. Dlatego polecamy podczas podrozy mieć przy sobie korki do uszu. Sa one na tyle skuteczne, ze wyciszaja silkni odrzutowe, wiec w pewnym stopniu powinny tez zniwelowac efekt wrzeszczacego przez kilka dlugich, nocnych godzin dziecka. Mimo wszystko kochamy dzieci.

Dotarcie do centrum podroznikow czyli ulicy Khaosan było zadaniem o tyle latwym, ze sami sie zdziwilismy, poszlo tak szybko i bezbolesnie. Wychodzac z samolotu uderzyl nas po twarzach goraca, fizycznie lepka atmosfera stolicy Tajlandii, ale w powietrzu nie wyczuwalo sie nieprzyjemnego zapachu. Ladaujac w Delhi czy Mexico City goracemu powietrzu towarzyszy nieprzyjemny smrod. Tu było zupelnie inaczej. Ale jak zwykle dalismy sie mentalnie zaskoczyc temu uderzeniu. Jakbysmy pierwszy raz ladowali w cieplym kraju.

Wybralismy transport express busemi za cene 150 bathow dostalismy sie bezpiecznie do dzielnicy Banglamphu - do mekki backpackersow. Dojechawszy do wyzej wymienionej znalezlismy w miare szybko maly hotelik z malutkim pokojem i udalismy sie na rekonesans dzielnicy. Ilosc obcokrajowcow, jaka przemyka po ulicach jest zadziwiajaca. Mysle, ze widzialem ich dzis wiecej niż lokanej ludnosci, szczególnie ze powoli zaczyna sie sezon turystyczny. Troche rozbici po locie z Warszawy pokrecilismy sie po ulicach, spotkalismy dwojke Polakow - Kasie i Olafa, którzy podrozuja dookoła swiata i poszlismy zjesc zupe z krewetkami i zielone z wolowina. Ilosc jedzenia, jaka nas otacza jest przytlaczajaca, ale obiecalismy sobie, ze zaczniemy spokojnie, kesami wgryzac sie w lokalna kuchnie, żeby nie było tak jak w Meksyku, kiedy pierwszego wieczoru zjedlismy w knajpie u Zenona i nastepnego dnia wszyscy wycieczkowicze mieli, ze sie tak wyraze, przesrane (patrz blog o meksyku w zakladkach linki). Skonczylo sie ba drobnej, ale jakze pysznej przekasce. Zupa z mlekiem kokosowym była ostra, ale nie tak ostra, zebym miał sie bac to co zrobi z nia mój zoladek i jak zareaguje u na drugim koncu ukladu pokarmowego. Z delikatnym smakiem kokosa konkurowal smak kwasny, chyba pochodzenia limonkowego. Do tego wszystkiego warzywa, których jeszcze nie poznalem i duzo, bardzo duzo trawy cytrynowej. Bajecznie. A to dopiero poczatek...

Teraz już wiem, ze mylilem sie do tego, czy noce sa chlodniejsze od dni w Bangkoku. Otoz nie sa. Ilosc wody jaka sie wypija, żeby zaspokoic pragnienie jest natychmiast wypacana kazdym najmniejszym porem w skorze, Troche jak w saunie, tylko tu nie można nakryc sie recznikiem, powiedziec innym gosciom 'dowidzenie' i wyjsc na zimny prysznic w normalne warunki. Temperatura tutaj to cos a la zepsuta klimatyzacja w biurze bez okien w lipcu z szybami na poludnie, albo stanowisko dowodzenia piecem ciaglego odlewania stali w hucie warszawa przed zainstalowaniem urzedzen chlodniczych. Dante jak pisal o piekle musialbyl inspirowac sie wycieczka do Bangkoku. W stanie permanentnego przepocenia mycie niespelnia podstawowej funkcji, bo gdy bierzesz recznik do reki nie wiesz czy scierasz kropelki wody czy już potu. Oczywiście, gdybysmy byli w Kambodzy sprawa bylaby by jasna. To niewatpliwie bylby PolPot.

Zmiana czasu wplynela na nas nieagresywnie, ale poniewaz chcemy jutro zobaczyc jak najwiecej kladziemy sie spac o polnocy i nastawiamy budzik na 8:00 ( czyli na 1 w nocy w Polsce). Wakacje, kurcze...

6 komentarzy:

  1. Pozdrawiamy i będziemy w kontakcie. Rodzinka

    OdpowiedzUsuń
  2. Już potrafimy blogować,a zatem będziemy w ciągłym kontakcie,rodzinka

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaale Wam zazdroszę!szczególnie pyszności na talerzach,ale tez tego wszechobecnego ciepełka (i proszę mi tu nie narzekać, że gorąco, że sauna, że się człowiek poci, bo pomyślę, że jesteście rozpieszczeni jak dziadoskie bicze;)!U nas piątek, więc od razu banan na twarzy się maluje (chociaż nie tak dorodny, jak ten na Waszych twarzach, kiedy Was żegnalismy na lotnisku;)Wrzućcie koniecznie jakieś fotki, to łatwiej będzie mi z Wami wirtualnie podróżować!Buziole*

    OdpowiedzUsuń
  4. Beti, Hubi,

    z ogromną przyjemnością będziemy Wam towarzyszyć w wyprawie i przenosić się na ocean naszych wspomnień :)

    Udanej podróży, pozdrawiamy!

    Agata i Marcin

    P.S. a bloga to sobie wyguglowałam ;)
    P.S.2 a gdzie się zatrzymaliście, w cza-czy?

    OdpowiedzUsuń
  5. ja poproszę jakiegoś mikrobloga, właściwie to wystarczy informacja, że żyjecie

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzymajcie się zdrowo,miło czyta się Wasze relacje,buziaki z Łodzi od najbliższych

    OdpowiedzUsuń