sobota, 28 listopada 2009

Podgladanie rybek na Ko Phi Phi i podroz na Kho Tao

28.11.2009


Koniec wylegiwania sie na boskiej plazy, gdzie piasek w nogi parzy. Po kilku dniach slodkiej laby zdecydowalismy sie ruszyc znow na polnoc tym razem wyladowac na Koh Tao, czyli wyspie nastawionej glownie na nurkowanie.

Poprzednie dni spedzilismy podgladajac troche nature pod i nad woda, podziwiajac piekno plaz i raf koralowych oraz jedzac roznorakie potrawy, krazace swoim charakterem wokół morza. Miedzy innymi swieze krewetki, rozniace sie znacznie od tych mrozonych bo pachna morzem, a nie lodowka, w ktorej zostaly przewiezione z daleka. Tutaj ten dystans zmniejsza sie do kilku kilometrow a czas od zlowienia do konsumpcji nie przekracza 12 godzin. Grillowane z czosnkiem - rewelacja. W zupie z trawa cytrynowa - to jest absolutnie cos, czego kubeczki smakowe nie zapominaja.



Poplynelismy także na calodzienna wyprawe wokół Ko Phi Phi zobaczyc kilka miejsc do snorklowania, plaze na ktorej krecono ''niebianska plaze" nomen omen, monkey island, bamboo island i kazda z tych atrakcji była jedyna w swoim rodzaju, ale mimo swojej naturalnosci sprawdzala sie stara zasada, ze jeżeli cos jest opisane w Lonely Planet i 1000 osob chce zobaczyc miejsce, gdzie nie ma ludzi, to widzi nie miejsce samo w sobie tylko te 1000 osob, ktore przyjechaly dana lokalizacje obejrzec. O ile nie przeszkadza to w podgladaniu rybek pod powierzchnia, gdyz one nie dbaja o tlum i za nic maja dwa tysiace par nog machajacych przed ich dziubkami, dopóki ktos wrzuca kawalki chleba jako przynete, o tyle wszystkie plaze zadeptane przez zorganizowana grupe turystow wygladaja jak Warszawa Wilenska przed odejsciem osobowego do Tluszcza. Ma Ya bay, czyli filmowa niebianska plaza może i wygladala niebiansko, lecz ciezko było nam to zauwazyc, gdyz zaslaniali nam wszystko przybyli turysci. Ale podobno jest bardzo piekna.






Poza tym drobnym szczegolem okolicznosci były bardzo przyzwoite, lodka na ktorej sie przemieszczalismy była duza, nowa, pachniala lakierowanym drewnem, stabilinie przecinala fale zatoki i dawala poczucie bezpieczenstwa. Poranek zaczal sie szybkim ciastkiem od kapitana i butelka wody.




Taki slodki, dobry start podrozy, ktory zapowiadal ciekawy dzien. I bardzo sloneczny. Slonce operowalo od samego rana, a poniewaz przybylismy na lodke jako ostatni dostalismy miejsca na dziobie, bardzo ladne i sympatyczne, ale niestety czulismy sie w tajskim woku na szybkim ogniu. Wiedzac skadinad, ze slonce na wodzie może być zdradliwe uzylismy filtrow o najwyzszej możliwej wysokosci i chronieni przez osiagniecia kosmetologii zaakceptowalismy te nasloneczniona miescowke.





Ja tam jakims zapalonym plazowiczem nie jestem, ale Beti miala wielka radosc z ogladania oraz doswiadczania roznych odmian bialego piasku i kazdym razem zachwycala ja niebieskosc nieba w polaczeniu z lazurowoscia wody z domieszka lekko kawowej bieli piasku. No dobrze, przyznam, ze to rzeczywiscie fantastyczny widok, mimo ze slonce zaczelo mi doskwierac (slowo doskwierac jest tu bardzo na miejscu, bo kojarzy mi sie ze skwarkami - a tak sie wlasnie czulem poddany silnemu, calodziennemu promieniowaniu fal swietlnych i cieplnych).



Obok nas siedzialy 4 Brytyjki, ale nie będę sie wywodzil na temat ich stylu, ktory przypominal swiat lalek Barbie polaczony w telewizyjnym show z serialem 'seks w wielkim miescie'. Natura jest jednak sprawiedliwa, sama stara sie brac sprawy w swoje rece i eliminowac egzemplarze, ktore moglyby zagrozic poprawnemy dryfowi genetycznemu naszej cywilizacji. Darwin bylby z siebie dumny. Jedna z dziewczyn w radosnym plasie, zdejmujac z oczu fantastyczne okulary z logo DKNY wskoczyla do wody nogami w dol napotykajac zaczajonego jezowca, ktory z cala radoscia wbil jej sie przynajmniej 10 igielkami w spod stopy powodujac wrzask i pisk. Mimo wszystko smutny to widok i nie chciałbym, żeby cos takiego nam sie stalo, do Anglikow nic nie mam, a prawo do swobodnej podrozy powinni mieć wszyscy. Zdecydowalismy sie nie wchodzic do wody w tym przecudnym miejscu, gdyz po krotkiej analizie dna uznalismy, ze każdy metr kwadratowy jest tak usiany klujacymi stworzeniami, iż wchodzenie tamze byloby istnym wyrokiem na samego siebie z egzekucja w trybie na cito.







Kolejne lokalizacje były już duzo lepsze i troche podpatrzylismy zycie pod woda. Jest takie zywe, takie nagle, a jednak takie ciche. Nie wiem, czy zmysl, ktory my tak mocno eksploatujemy jest niepotrzebny rybom? Czy natura tworzac te pletwale nie pomyslala, ze jednak dzwiek rozchodzi sie w wodzie i może taki sledz czy inna makrela ucieszyla by sie gdyby mogla uslyszec zblizajacego sie drapieznika, dla którego stanowi smakowita przekaske? A może w proces tworzenia morz i oceanow zamieszany był przedstawiciel drapieznikow wodnych, ktory zmienil 'i' na 'i\lub' w celu latwiejszego dostepu do przygluchego pozywienia we wszystkich akwenach? Na pewno wieloryby i delfiny wiedza co to znaczy dzwiek pod woda, wiec wychodzi na to ze lobbowaly za swoim wystarczajaco skutecznie na etapie kreacji. Tak czy owak, cisza pod woda jest czyms do czego nie jestesmy przyzwyczajeni. Za to ryby maja radosc plywania w lawicach, jedzenie wszystkiego co wrzuci sie do wody i jak już wspomnialem, zupelnie nie interesuje ich to, ze ciekawscy z rurkami i maskami zagladaja do ich pieleszy.





Zachod slonca, ktory jest jedna z atrakcji wycieczki był oczywiście przereklamowany i wlasciwie skonczyl sie zanim sie zaczal, bo chmury nad horyzontem skutecznie zaslonily styk nieba z woda. Angielka z czesciami jezowca w nodze zrobila zdjecie tego zjawiska poczym pokazala je innej wchlaniaczce "fish'n'chips' i w zachwycie powiedziala "Oh, it's so beautiful...' Spojrzelismy na siebie z Beti porozumiewawczo.



Podroz zakonczylismy zaraz po symulacji zachodu slonca opiewanego przez wszystkich bardow poludniowej Tajlandii w piesniach i przekazach ludowych. Wysmagani sloncem poszlismy zjesc jakiegos rybala czy innego robaka morskiego i odczulismy jak bardzo wyciaga energie woda i slonce. Oczy nam sie powoli zamykaly, a proces ten przyspieszyla butelka lokalnego piwa Chang, ktora wlala sie w nasze organizmy jak ambrozja, jak miod trojniak z lodem i cytryna w goracy, lipcowy dzien. Majac na uwadze, ze jest koniec listopada porownania te sa jak najbardziej uzasadnione. To tak dla dramaturgii, bo każdy wie jak smakuje zimne piwo kiedy pot skrapla sie na skroniach odrobinka po odrobince. Noc była spokojna i chlodna, bo zawinszowalismy sobie pokoj z klimatyzacja. Negocjowalismy cene twierdzac, ze nie potrzebna jest nam ani telewizja, ani mini barek ani nawet klima, ale o ile udalo sie obsludze wyniesc lodowke i tv zaraz przed naszym wejsciem do srodka to klimatyzacji chyba nie mieli zamiaru odkrecac, zyczyli nam wszystkiego najlepszego patrzac znaczaco na skrecone z recznikow dwa labedzie lezace wsrod plastykowych kwiatow na lozku w centralnej czesci pokoju. Czyzby wiedzieli ze to nasza podroz poslubna, spojrzalem na Beti pytajacym wzrokiem?

- ja nic im nie mowilam, ale może wygladamy tak slodko, ze to po prostu widac? Usmiechnela sie do mnie jednym ze swych uroczych usmiechow. Labedzie były urocze. Poczulismy sie jak w Egipcie.



Rano zapakowalismy sie na lodz do Krabi i stamtad udalismy sie do Surat Thani, a potem nocnym promem na samo Kho Tao.








wtorek, 24 listopada 2009

Wyspa Ko Phi Phi

24.11.2009


Taksowka wodna z czarnym z natury, ale doprawionym sloncem kierowca, dowiozla nas do zatoki, ktora jakby paradokslanie nie pasowala do tego co widzielismy poprzedniego dnia. Czysta woda, plaza w zoltobialym kolorze, w tle las z wystajacymy raz po raz palmami kokosowymi, cisza, spokoj, kilka chatek pokrytych liscmi palmowymi i tylko pare osob lezacych niespiesznie na goracym brzegu. Z jednej strony wytyczal zielony las a z drugiej ciemnoniebieski ocean polaczony w widnokrag z lekkoblekitnym niebem. Kilka lodeczek przy brzegu oznajmialy, ze komunikacja z tym nadbrzezem istnieje i można stad wplynac i wyplynac. Gdyby nie one moglibysmy pomyslec, ze to jakis rezerwat, ze nie wolno tu cumowac i dlatego wlasnie wszystko wyglada tak jak wyglada.




Okazalo sie także, ze rantee beech jest także rewelacyjnym miejscem do ogladania rafy koralowej, ktorej zycie jest tak bogate, ze trudno sie otrzasnac z wrazenia, ze to co widzimy zazwyczaj nad powierchnia wody jest tylko przyslowiowym czubkiem gory lodowej. Formy, jakie przyjmuja tu koralowce sa jakby ucielesnieniem losowych fanaberii kreatywnych budowniczych, których nie ogranicza nic poza powierchnia wody. Wielosc ksztaltow i kolorow zapiera dech w piersiach, choc może efekt ten jest spowodowany faktem, ze nos zatkany jest maska do nurkowania, a usta sa zamkniete, bo na 1 metrze glebokosci nabrala by sie tam woda. Rybka, ktora była pierwowzorem Nemo jest na tyle sympatyczna, ze decydujemy sie wyplynac troche dalej w rafe i widzimy rybki male, duze, owalne, podluzne i bardzo plaskie. Pelnia slonca pomaga widocznosci i postrzeganiu klorow pod woda. Zolc na paskach malutkich rybek, z ciekawoscia zagladajacych do naszych masek, jest tak intensywna, ze az razie w oczy, kolor pomaranczowy na rybce, ktora nawet niezauwazyla naszej obecnosci wydaje sie przypominac dojrzewajace w sloncu mandarynki a zielen, o zabarwieniu seledynowym, w zaleznosci od kata patrzenia, przywodzi na mysl kolorystyke kiczowatych pocztowek z karaibow. Zanecenie kawalkiem bulki obok siebie owocuje atakiem wszelkiego rodzaju tych wod, co powoduje, ze plywa sie wsrod tysiaca rybek jak ogromny wieloryb, ktory otoczny lawica pozywienia nie wie od ktorej sztuki ma rozpoczac sniadanie. Finalnie nie konsumuje zadnej. Atrakcyjnosc rafy to oczywiście zasluga temperatury powietrza i wody. Ciezko ja zmierzyc nie majac odpowiednich przyrzadow, ale cieplo jest bardzo, a nawet bardziej. A slonce nie robi sobie wakacji i pracuje w pocie czola od 8:00 rano do 17:00 oblewajac caly region swoimi cieplymi promieniami jakby było szafa grajaca, do ktorej ktos caly czas wrzuca 10 bathowa monete zamawiajac niezmiennie to samo "Sunshine Reggea".





Czas plynie w tym samym rytmie, czyli troche wolniej niż zwykle, pluca napelniaja sie swiezym, morskim powietrzem, glebokie wdechy powoduja rozprezenie, zapach goaracego piasku, smak kokosa i banana w ustach przenosi nas wirtualnie do raju. A może już tam jestesmy?



Na Rantee Beach nie ma pradu. To znaczy w dzien nie ma pradu, bo wieczorem wlaczaja sie agregaty pradotworcze i szum oceanu delikatnie zaburzany jest warkotem duzego silnika diesla, ktory wpuszcza zycie w krwioobieg kabelkow, jakimi polaczone sa domki zwane tu bungalowami. Delikatne pulsowanie swiatla swiadczy o niestabilnosci systemu, ale po calym dniu na sloncu ilosc swiala w domkach jest potrzebna tylko na tyle, żeby obmyc sie po calym dniu na plazy, poslac lozko i oddac sie nocy w pozycji lezacej.



Nasz domek, na nasze nieszczescie, przez wszystkie noce stal sie mekka malych, myszopodobnych zwierzatek, ktore zaraz po zgaszeniu swiatla pielgrzymkowaly sobie gremialnie do jego wnetrza majac nadzieje, ze znajda cos smacznego, a jeżeli nawet nic sie nie da zlowic, to przynajmniej będą mialy okazje poprzegryzac troche kabelkow, ciuchow czy innych elementow znajdujacych sie w naszych skromnie urzadzonym pokoiku. Pierwsza nasza noc była spedzona pod haslem polowania na komary, ale moskitiera, ktora kiedy ja rozlozylismy przypominla raczej ementaler, po jej zacerowaniu dala nam komfort nie psikania sie repelentami. Nie zwrocilismy uwagi na to, ze cos przegrzebalo nasze rzeczy i wyjelo z kosmetyczki lizaka Chuppa Chupps i wylizalo polowe jego zawartosci. Po odkryciu tego faktu zaczelismy szukac innych sladow pobytu naszych milych gosci i znalezlismy ponadgryzana kosmetyczke oraz przegryziona od wewnatrz kieszen w moim polarze. Czego szukalo to zwierze w mojej bluzie? Nie wiem. Nic tam nie było, a przynajmniej nie pamietam, zebym chowal tam cos do jedzenia. Po tych znaleziskach zdecydowalismy sie nakryc na noc caly stolik z naszymi rzeczami materialem, żeby nie było tak latwo sie do nich dostac oraz zostawic zapalone swiatlo przed drzwiami od domku, żeby gryzonie mialy choc minimalne opory przed pojawieniem sie w chatce, w ktorej teoretycznie ktos jeszczeni nie zasnal. Ranek miał zweryfikowac nasze poglady na wstydliwosc myszowatych.



Okazalo sie, ze zamiast a poranku weryfikacji dokonala sama noc. Już po zgaszeniu swiatla uslyszelismy tupot malych nozek i w swietle latarki ujrzelismy przesympatyczne zwierzaki o wielkosci szczura, bialych brzuszkach i kremowo-brazowych futerkach. Nie baly sie swiatla ani klaskania w rece i spokojnie urzadzaly sobie gokarty na zerdzi naszego dachu biegajac z prawej na lewa, piszczac co jakis czas. Zaczalem sie zastanawiac, czy to nie jest przypadkiem tak, ze to my jestesmy intruzami, weszli do domku, polozyli sie w lozku i swiecimy po oczach tym, którzy byli tu od zawsze i co noc biegaja po dachu piszczac i wydajac swoje ulubione dzwieki.

Może to one teraz mysla sobie

- Znowu jakies bialasy leza na naszym najfajniejszym odcinku specjalnym, znow ktores z nich powiesilo jakas torebke na moim ulubionym haczyku przy scianie i znow zamkneli basen taka wielka biala klapa w ksztalcie owalnym

- Masz racje. A poniewaz nie możemy robic tego, co myszki lubia robic najbardziej, dobierzemy im sie do rzeczy i poprzegryzamy sluchawki do Mp3, co?

- Fantastyczny pomysl Albercie, chcialbys dokonac dziela zniszczenia pierwszy?

- O, klaszcza tam z dolu. Chyba podoba im sie nasz pomysl. O zobacz, swieca do nas reflektorkiem - czuje sie jak na scenie.

"Dobry wieczor Panstwu. W dzisiejszym programie 'Jak oni Przegryzaja' zobaczymy dwoch wspanialych uczestnikow - Alberta i Apunka, którzy w fantastyczny sposób dostana sie do zasunietej na zamek blyskawiczny kosmetyczki w kolorze niebieskim i w fenomenalnym stylu poszatkuja kabelek od sluchawek do MP3 po czym wytaskaja lekarstwa na nadkwasote zoladka zjadajac po jednym na glowe. Nagroda za ten wyczyn będzie mozliwosc przegryzienia spiwora mieszkancow pokoju, jeżeli po naszym programie nie wyniasa sie z zamieszkiwanego domku. Wszystko to podczas szalonej nocy w naszym programie, do którego wrocimy zaraz po reklamach. Wysylajcie sms już teraz...



Ranek zastal nas tak jak przewidywal scenariusz. Rozsunieta kosmetyczka, sluchawki w czterech czesciach, lekarstwa nadgryzione, pudelka po popkornie oraz oproznione puszki po napojach chlodzacych rzucone przez widownie...



Pocieszeniem jest to, ze nie dobraly sie do aparatow i telefonow komorkowych.



Dzungla, ktora wlasciwie graniczy z plaza jest skarbnica zwierzat wszelakich, ktore czasem podchodza do plazy, czy to z ciekawosci czy z to z glodu, tak czy owak widac niekiedy gekona czy innego wielkiego jaszczura, myszki lub malpy w postaci makakow. Malpy, tu mamy pewnosc, przychodza tu z glodu i lakomstwa bo kiedykolwiek mielismy z nimi przyjemnosc zawsze reagowaly poruszeniem na dzwiek wyciaganej plecaka torebki foliowej, co moglo sugerowac chec podzielenia sie czyms smacznym z ich rodzina.


Nie sa niebezpieczne, choc zeby maja ostre i dlugie. I lepiej nie podchodzic do nich zbyt blisko, mimo tego, ze przyzwyczajone sa do widoku czlowieka nie ufalbym temu zbyt mocno.

niedziela, 22 listopada 2009

Podroz na Ko phi phi

22.11.2009


Pokonywanie dlugich odleglosci w Tajlandii nie jest trudne, co prawda zajmuje duzo czasu, ale poniewaz wszystko nastawione jest tu na turystow, także i ta dziedzina preznie sie rozwinela przez ostatnie kilka lat. Przejechanie z Kambodzy na poludnie Tajlandii zajelo nam rzeczywiscie ponad dobe w tym jedna noc spedzilismy w autobusie, dokonalismy dwoch przesiadek na tzw zyletke i na miejscu, czyli na wyspie Ko Phi Phi byliśmy około 16.00 nastepnego dnia. Zdecydowalismy sie na transport autobusowy, ale mialo to podloze czysto ekonomiczne i czasowe. Wbrew pozorom pociagi nie sa tu szybsze, jedynie wygodniejsze, bo można w nich spac w pozycji 100% horyzontanalnej. Autobusy za to dowoza do miejsc przerzutowych i nie trzeba sie martwic braniem taksowki, bo zawsze w takim miejscu znajdzie sie ktos, kto chce sprzedac bilet w dalsza trase, albo z tego samego miejsca albo dowozac do niego wlasnym transportem. Z autobusu przesiedlismy sie na prom w miejscowosci Krabi, prom którym wszyscy turysci przedostaja sie na wyspy. Niestety coraz wiecej turystow chce zwiedzac te plaze, ktore sa najmniej zaludnione co oczywiście przeczy samo sobie.



Ko Phi Phi ulokowana jest na poludniowo-zachodnim wybrzerzu i oblewaja ja blekitno-lazurowe wody Oceanu Indyjskiego. Kilka lat temu, kiedy prym w tym rejonie wiodl Phuket wyspa była mala zaludniona formacja morska o bajecznie zielonej dzungli wypelniajacej przestrzen pomiedzy piaskiem przypominajacym kolorem biale zloto nierodowane, a zycie tetnioce na niej było pochodzenia naturalnego, zwierzecego i nie zmodyfikowanego turystycznie.

Dzis wyspa ta jakby koroduje od zewnatrz pokrywaja sie patyna drogich resortow i basenow wmontowanych w ocean, rdza turystow powoli pozera jej naturalnosc i niezwyczajnosc a zachodzace procesy powoduja, ze coraz mniej prawdziwych, szukajacych wrazen podroznikow, wybiera wlasnie Phi Phi. Port jest bazarem ofert spania, wycieczek, nurkowania i jedzenia. Nie można sie przecisnac przez tlum lokalnych przedstawicieli roznych malych i wiekszych firm, którzy mysla, ze wszyscy przyjechali tylko po to, by w jedna godzine kupic bilet na wodna taksowke, Playa de Maya, snorklowanie oraz pokoj za 5000 i 7000 bathow. Przypomina to roj much, ktore zwiedzialy sie o nowej padlinie.

Kiedy nasze stopy dotknely gruntu w tymze porcie byliśmy taka wlasnie padlina, na ktora polecialy wszystkie insekty stojace na pomoscie laczacym brzeg z promem. Przedostalismy sie machajac rekoma i napierajac do przodu, żeby dojsc do mniej ludnego miejsca, co jednak możliwe nie jest, albowiem w tym miescie, a szczególnie w porcie, takie miejsce nie istnieje. Tlum ludzi jest potezny i pojawia sie falami. Od rana wiekszosc uczestnikow tlumu to lokalesi, namawiajacy turystow na wspomniane już wczesniej atrakcje, potem pojawiaja sie sami turysci, zmeczeni imprezowaniem w nocy poprzedzajacej opisywany poranek i szukaja miejsca na godne sniadanie. Około poludnia przyplywa najwiecej padliny, wiec muchy kreca sie obok portu wypatrujac ofiar. Do popludnia duza czesc turystow lezy na plazy i opala swoje wdzieki po czym rusza wieczorem na liczne imprezy zlokalizowane w calym miescie. Duzo Anglikow, Amerykanow i Niemcow. Imprezy dzikie, dyskotekowe i przepelnione alkoholem. Raczej Ibiza niż prawdziwy back-back. Dlatego zdecydowalismy sie znalezc w miescie nocleg na jedna tylko noc, a potem uderzyc lodzia w poszukiwaniu ostatniego przyladka prawdziwosci tej wyspy, wiedzac ze Rantee Beach może spelnic nasze oczekiwania.