piątek, 4 grudnia 2009

Monsun i podroz do Bangkoku


04.12.2009
Z wyspy grzecznie wyprosil nas monsun. Spojrzal na nas groznie zachmurzonymi oczyma i powoli zaczal dmuchac w nasza strone mokrym, ale nadal cieplym powiewem. Morze wtorowalo wiatrom,  chcac jeszcze bardziej zaznaczyc swoja obecnosc, jakby nie wystarczalo mu to, ze szczelnie oplywa wyspe i jest dla niej opoka oraz blogoslawienstwem.
- W tym roku monsun był albo bardzo slaby albo sie spoznia i jeszcze nie nadszedl - powiedzial do nas instruktor nurkowania jeszcze dwa dni przed wielkim zachmurzeniem. Okazalo sie, ze prawdziwa była druga opcja i 3.12.2009 opady atmosferyczne zrobily sie tak geste, ze jedyna logiczna rzecza, jaka mozna było zrobic, było zaokretowanie sie na prom do Chumpon i ucieczka do Bangkoku.

Deszcz pozegnal nas dopiero dobre 2 godziny drogi od Chumpon, a nie oszczedzal podczas przeprawy lodzia, ktora przecinajac wysokie fale bujala niemilosiernie. Firma przewoznicza doszla do wniosku, ze taniej jest stosowac prewencje niż likwidowac skutki i przed wejsciem na prom za darmo rozdawala proszki o dzialaniu anty chorobomorskim. Beti, po uprzednich doswiadczeniach, zdecydowala sie zazyc jedna z tych pastylek, widzac jak niespokojne jest morze, dzieki czemu zrelaksowana przespala podroz ulozona jak suselek na siedzeniu obok mnie.
Zaczalem zastanawiac sie kiedy nastapil ten moment, w którym można powiedziec, ze zaczelismy wracac. W polowie podrozy? A może dopiero w drodze na lotnisko zacznie sie wracanie? A może już po wyjsciu z domu w Warszawie wlasciwie rozpoczelismy wracanie, bo czyz nie wraca sie zawsze tam, gdzie jest dom (a nasz dom jest teraz Warszawie), a kazda podroz, ktora rozpoczynamy może być definiowana jako chwilowe oddalenie sie od domu z wpisanym w definicje tej podrozy powrotem w to samo miejsce na jej koncu? A może wracanie zaczyna sie w momencie, kiedy tak naprawde zateskni sie za domem i zaczyna sie czesciej, niż nakazuje przyzwoitosc podroznika, myslec o tym co sie dzieje w rodzinnych stronach, kiedy sprawdza sie w Internecie wiadomosci z Polski i pierwszy raz zamowi jedzenie, ktore przypomina to co jada sie na codzien u siebie...? Tak czy owak swiadomosc zblizania sie terminu wylotu do Warszawy spowodowal w nas smutek i radosc zarazem. Smutek, bo konczace sie wakacje przyniosly nam duzo radosci i doznan z dziedzin wielorakich, a teraz trzeba będzie wszystkiemu temu powiedziec ' przepraszam, ale musze już leciec', a radosc, gdyz wiemy, ze w domu czekaja na nas nasi bliscy, których przez dluzsza chwile nie widzielismy i chcielibyśmy sie podzielic z nimi wszystkm tym, co tu przezylismy.

Jadac nocnym autobusem z destynacja Bangkok powoli przechodzacy deszcz ustapil miejsca goracemu, duzo bardziej suchemu powietrzu,  ktore oplywalo karoserie pietrowego polykacza szos osuszajac go z kropelek deszczu, jak gdyby chcialo zetrzec pierwsze lezki spowodowane swiadomoscia naszej ostatniej podrozy do Bangkoku podczas tych wakacji. 'Nie placz kiedy odjade...'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz