sobota, 21 listopada 2009

Wschod slonca nad Angkor i plywajaca wioska

21.11.2009
Wschod slonca nad Angkor Wat nie jest tak cudowny jak woda z Lichenia ale napewno przyciaga wiecej osob żeby go doswiadczyc. Setki, jeżeli nie tysiace aparatow ustawionych w strone trzech wiez swiatyni wyczekujace na moment, kiedy slonce uniesie swoje oblicze ponad i zaswieci drogocennymi promieniami w ich obiektywy. I tysiace fleszy mrugajacych w tym momencie, jakby to mialo dac jakis efekt. Przyjmujac, ze flesze aparatow kompaktowych maja zasieg nawet 10 metrow, moc kilkudziesieciu lumenow, swiatynia była około 500 metrow od nas, a slonce 150 milionow kilometrow od Ziemi to ewentualnym obiektem, jaki można by oswietlic tym blyskiem była glowa innego turysty, ktory z radoscia stal przed i zaslaniajac wszystko oswietlal fleszem glowe turysty przed soba. O ile zachod slonca był mocno kiczowaty to wschod moglby być przezyciem gdyby cala wiara nie zerwala sie o 4:30 i nie przyjechala w to miejsce oczekujac nie wiadomo czego. Wschod slonca w takim miejscu powinien być intymny, wewnetrzny i cichy. Ten nie był.
Kiedy mieszkali tam mnisi pewnie mialo sens wyjscie na glowny plac przed swiatynia i czekanie w ciszy i skupieniu na narodziny dnia, bez aparatu, bez niezdrowych emocji. Po prostu celebracja wschodu slonca jako uwielbienie doczesnego zycia.
Teraz wyglada to zupelnie inaczej.
Poza wszystkim o tej porze roku slonce nie wstaje dokladnie nad swiatynia, tylko daleko po prawej i nie ma mozliwosci ustawienia sie tak, żeby zrobic zdjecie tarczy slonca przeslonietej w czesci wiezami swiatyni. Podobno około lutego jest duzo lepiej. O 6:30 przedstawienie sie konczy, Japonczycy zabieraja swoje aparaty i kamery cyfrowe ( w stosunku 3:1 na korzysc kamer i aparatow) i wracaja wyspac sie do swoich hoteli.

My poszlismy obejrzec sama swiatynie i z racji tego, ze to jest najwieksza budowla w tym kompleksie zdecydowalismy sie poswiecic jej najwiecej czasu. Przybycie tam około 7 rano ma dwie zalety. Po pierwsze jest bardzo malo zwiedzajacych, a takiego typu obiekty duzo ladniej sie prezentuja gdy wokół jest cicho i nikt nie robi sobie zdjec typu " ja i wielki kamien" lub " ja i widok na horyzont, z tym ze ja jestem tak samo daleko jak sam widnokrag" czemu towarzysza przewaznie chichy i smichy oraz beztroska a la amerykanska turystka o wlosach koloru pszenicy. Druga zaleta tak wczesnego przybycia jest temperatura, ktrora wspolgra z turysta a nie przewdziala jego zmaganiom. Nas przywitalo tak około 20 stopni, lekki przewiew oraz poczucie, ze dopiero pozniej zrobi sie bardzo goraco a my wybralismy dobry czas na zwiedzanie. W kamiennych okolicznosciach przyrody doswiadczylismy cieplo zakumulowane poprzedniego dnia i nie wypromieniowane do konca przez noc. Zaraz po wejsciu do ktorej z komnat skora na twarzy wyraznie odczula skok temperatury i kilka stopni, jakby cala ta budowla była wielka podgrzewana podloga nastawiona na 2-3 stopnie wiecej niż otoczenie.




Budowa tego obiektu rozpoczela sie w 11 wieku naszej ery, a caly kopleks na terenie tej prowincji budowany był przez 5 kolejnych krolow i rzeczywiscie widac ilosc wlozonej pracy i rozmach tego przedsiewzieca. To zapiera dech w piersiach do dzis. Pamietajmy tez o tym jakiego typu narzedzia mieli ludzie w XI wieku i ze inzynieria budowlana poczynila pewne postepy do dnia dzisiejszego. Tym bardziej czapki z glow.





Z ta mysla ogladalismy glowna swiatynie Angkor Wat starajac sie chlonac to, co pozostalo w jej murach po starozytnych Kmerach.




Kolejnym punktem wycieczki okazal sie malo ciekawy wodospad i rzeczka oddalona 70 kilometrow od poprzedniej lokalizacji i pewnie lud Kambodzanski ukamienowalby mnie za to stwierdzenie, ale takich wodospadow w Polsce to jest kilkadziesiat. Co prawda tubylcy twierdza, ze z tej rzeki plynie moc, ze wody z tego strumyka obmywaly rytualnie krolow od wiekow, ze inskrypcje na skalach daja mozliwosc czerpania z nieprzebranych dobroci bogow hinduskich, chyba przez to, ze caly czas bierzemy malarone nasza percepcja jest troszke przytepiona i zadnej wyplywajacej mocy nie dostrzeglem. Dostrzeglem za to swoja lekka irytacje, bo jechalismy ponad godzine do tego strumyka myslac, ze będzie sie tam znajdowac wielka swiatynia i rozczarowalismy sie sromotnie. I zmarzlismy, bo jazda tuk-tukiem o tej porze dnia powoduje zawiania w miare chlodnym, już troche gorskim, porannym powietrzem.





Najlepsze jednak dopiero mialo nadjesc i jeżeli chodzi o wzgledy spoleczno-etnograficzne, dla nas było to najmocniejsze uderzenie podczas calego pobytu w Kambodzy. Plywajaca wioska, bo to jest ten punkt wlasnie, to male miasteczko polozone niecala godzine drogi od Siem Reap. Urok i oryginalnosc tego miejsca zachwyca, kaze otworzyc szeroko oczy i powoduje usmiech swiadczacy o tym, ze wreszcie znalazlo sie to, czego szuka podroznik w swoich wyprawach - oryginalnosci i tubylczych zwyczajow. Mimo, ze organizowane sa tam wycieczki i nie jest to miejsce z dziedziny dziewiczo nieodkrytych punktow na mapie, jednak ilosc turystow jest zdecydowanie do zaakceptowania i nie przeszkadza w obserwacji normalnego zycia osob zamieszkujacych wioske.




Około 50 klometrow na wschod o Siem Reap rozciaga sie jezioro, ktore jest zywicielem regionu, dostarczycielem wod do uprawy ryzu w obrebie kilku dobrych kilometrow, jego rozlewiska widac na dlugo zanim dojrzy sie samo jezioro. Około 20 minut podrozy lodzia od ladu, poprzez dlugie kanaly porosniete roslinnoscia krzewiasta oraz drzewami, wplywa sie do prawdziwej wioski, do miejscowosci, ktorej nazwa napisana bylaby na biale tabliczce przy drodze, gdyby moznabylo dojechac tam jakakolwiek droga. To nawet nie jest wyspa.




To sa domki na palach wbitych w dno jeziora. Setki domkow, setki rodzin mieszkajacych na wodzie, poruszajacych sie lodziami, kupujacych jedzenie od plywajacych sklepikow warzywno-owocowych, czerpiacych prad z energii slonecznej lub agregatow pradotworczych ( kabli wysokiego napiecia nie widzialem, chyba ze energia przesylana jest woda, ktora jak wiadomo dobrym przewodnikiem jest ). Mezczyzni zajmuja sie rybolostwem a kobiety handlem albo dziecmi i domem. Jest tam kilka miejsc, gdzie można zjesc i wypic zimny napoj, ale w glownej czesci wioska zlozona jest z prostych chatek z drewna i setek lodzi.






 Po srodku wioski usypana jest wyspa, na ktorej jest szkola i swiatynia. W szkole podstawowej i gimnazjum ucza sie male, przesliczne dzieciaki, ktore chyba zaakcepowaly fakt, ze zyja na wodzie, i jeżeli ktores przypadkiem znalazlo kiedys na swoim ciele rosnace luski, to potraktowalo to bardzo naturalnie i przeszlo z tym do porzadku dziennego.
W szkole dzieciaki ucza sie także jezyka angielskiego, wiec mielismy okazje zapytac sie ich jak sie nazywaja, jak sie maja i ile maja lat. Ich skrepowanie i trema przed praktycznym uzyciem tego, czego sie uczyly w szkole było slodkie i tak naturalne, ze cala nasza grupa westchnela ciszej lub glosniej ale z takim samym zachwytem.




Miałem takie wrazenie, ze nie zaleznie od kraju radosc dziecinstwa, jeżeli nie jest skazona tragedia typu wojna, glod, choroby, jest taka sama i spontanicznosc oraz chec zabawy jest rzecza dana nam wszystkim w ten sam sposób pod kazda szerokoscia i dlugoscia geograficzna. Podobne gry i zabawy, podobna chec biegania z innym dzieciakami, taka sama radosc z wygranej i identyczny zal, kiedy jest sie pokonanym.
Wynika z tego, ze dopóki jestemy dziecmi dopoty jestesmy identyczni. Potem tworzy sie Wieza Babel, zaczynamy sie nie rozumiec i rozchodzimy sie w inne strony, tworzymy partie i stronnictwa, a finalne wymyslamy wojny, żeby sie bogacic. A przeciez to jest takie proste.




Proste jest tez zycie ludzi mieszkajacych w plywajacej wiosce. Choc nie sa prymitywni, jak mogloby sie wydawac. Dotarlo do nich wszystko to, co jest dostepne dla calej ludnosci Kambodzy. Telefonie zalatwiaja komorki, telewizorow nie widzialem, ale zakladam kilka we wiosce znalazlo by sie bez problemu, prad maja z agregatow, lodzie maja z silnikiem diesla, choc takie zwykle na wioselka tez nie sa rzadkoscia, ubieraja sie jak cala reszta spoleczenstwa, tylko musza potrafic plywac jeżeli lubia po nocy krecic sie po wiosce.

Opuscilismy to niezwykle miejsce z poczuciem, ze Kambodza pozostawi w nas niezatarte wrazenie oryginalnosci.
Jutro dluga podroz na poludnie Tajlandii przez Bangkok. Tak około 1,5 dnia.

Wyladujemy na wyspie Ko phi phi  - mapa jest tu

3 komentarze:

  1. Teraz juz jestesmy na poludniu. Dzis plyniemy ma ko Phi Phi ( dla chetnych mapka )
    http://maps.google.com/maps/ms?ie=UTF8&hl=en&msa=0&msid=113126088308046388450.0004769b3b6bf9dc921d1&ll=7.727322,98.772583&spn=0.959366,1.229095&z=10

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochani pozdrawiamy serdecznie,brakuje nam tych pięknych opisów i refleksji...Co się dzieje? Mamy nadzieję,że jesteście bezpieczni.Niech Opatrzność Was prowadzi,rodzinka

    OdpowiedzUsuń
  3. Witajcie Rodzinko!
    Tak jak pisalam w smsie - nie bylo u nas zasiegu ani internetu, stad ta nasza przerwa. Ale juz jestesmy podlaczeni i potwierdzamy, ze wszystko OK. Buziaki z Ko Phi Phi - teraz mamy prawdziwe wakacje: biala plaza, ciepla woda i cisza -cudowny relaks:)

    OdpowiedzUsuń